- Muesli
- Liczba postów : 20
Join date : 11/08/2021
Muesli
Sro Sie 11, 2021 11:57 pm
Imię: | Muesli |
Wiek: | 31 lat (Urodzony 706. roku) |
Rasa: |
|
Klasa: | Wojownik-Mechanik |
Wygląd: |
|
Charakter: |
|
Historia: | Początki tej historii sięgają czasów, gdy Garin II drugi szczycił się jeszcze mianem najsilniejszego wojownika na planecie. Był podziwiany przez wielu Płatkan za niezwykłe umiejętności strzeleckie i ponadprzeciętny refleks. Jednymi z jego wielkich fanów byli bracia Corn Cakean — duo sniperów z zachodu. Nie byli to prawdziwi bracia, ale razem byli jak dwa łyse konie. Często kończyli za siebie zdania, bo tak dobrze znali się nawzajem. Razem chodzili na zabawy, mieszkali w jednej kwaterze i w dwójkę podejmowali się większości zleceń (zdarzało się też w większej grupie). Oboje mieli ten sam cel, prześcignąć Garina II. Podjęli go, też poznali się, podczas ceromonii zdania szkoły wojskowej na Cereal. Wówczas to osobiście sam Garin pogratulował absolwentom i uścisną dłoń najbardziej obiecującym studentom. Gdy przechodził od uścisku Corna do uścisku Cakeana, oczy tej dwójki, i ich szerokie uśmiechy, zetknęły się. Yossha! Yossha! Krzyknęli obaj młodzieńcy. Cakean podał dłoń Garinowi, który jako bystry umysł od razu zorientował się, co miało właśnie miejsce. Powstało duo, które miało szans wynieść się ponad wszystkich Płatkan, a nawet ponad wszystkich najemników w całym uniwersum! Jednakże prawie się pomylił, gdyż te wydarzenia były niezbędne do powstania tego duo, ale Ci dwaj do niego nie należeli… Wiele lat później CCduo był znany jako niepokonany Płatkan, który miał 100% szansy na powodzenie zlecenia. Doprawdy byli niesamowici, a wielu im zazdrościło. Od zwykłych zleceń od bogatszych mieszkańców kosmosy, przez organizacje pokroju spółki handlowej Kosmicznego Wieprza, do mieszania się między konflikt dwóch najpotężniejszych frakcji uniwersum — braciakowej bitwy, jak zwykli mawiać — konfliktu między Imperium Coolera a Wielkim Mocarstwem Frieezy. Nawet Garin się postarzał i przestał być uważany za najsilniejszego z Płatkan, a wraz z ich idolem, CCduo postanowił również nieco odpuścić. Stracili swój życiowy cel nigdy nie prześcigając idola za czasów jego świetności. Zamiast tego założyli rodziny. Osiedlili się niedaleko siebie. Dalej brali zlecenia, lecz nie tak często jak wcześniej. Rozpoczęły się lata spokoju, głębokiego oddechu. DzieciństwoNa świat przybył Kapala, a później Muesli — dzieci Cakeana i Sulim. Byli szczęśliwą rodziną. Kapala chciał zostać farmerem po dziadkach, a Muesli podziwiał kosmicznych strzelców. Często odwiedzali rodzinę Corna, lubili też wspólne pikniki i wyprawy w góry, gdyż dzięki ich super oczom widoki ze szczytu były jeszcze piękniejsze niż normalnie. Pierwszą broń laserową Muesli otrzymał w wieku 6 lat. Ojciec bardzo chciał, by stał się jego następcą i przewyższył, aspirującego wtedy do tytułu najpotężniejszego, Crona. Spluwy nie dawał dotknąć absolutnie nikomu, a w nocą chował ją pod poduszkę, by przypadkiem nigdzie się nie zgubiła. Nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi, Płatkanowi, którego znał od poszewki, synowi Corna, Avalowi, nie dał się choćby zbliżyć. Wolne chwile spędzał na przyglądaniu się cacuszku, a odkąd po raz pierwszy zabrał go na polowanie ojciec, lubił też wymknąć się, by postrzelać do kaczek. Całkowite przeciwieństwo Kapali, który odkładał swoją broń gdzie popadnie, a gdy Muesli osiągnął wiek 10 lat, zgubił ją całkowicie.Miejsce, w którym spotkali się ojcowie Avala i Muesliego, szkoła wojskowa, akademia, w końcu nadszedł też czas na nią. Miało to być, gdzie narodzi się nowa elita. Jednak los miał co innego w planach i zaledwie po paru latach nauki rzucił Mueslim rozpłatując jego czaszkę o twardy grunt, a następnie przemywając jego rany błotem. Pewnego dnia, po długiej wyprawie CCduo, to miały być płatki skoro świt wraz z całą rodziną przy wspólnym stole… wrócił tylko jeden z nich… ojciec Avala, Corn. To byli Saiyanie, te parszywe małpy, którym w głowie tylko krew i większa siła, by efektywniej zabijać. Jeden z nich wytropił Płatkan, mimo że doskonale się kamuflowali, a w bezpośredniej walce… nie mieli szans, do tego przewaga liczebna nie była po ich stronie. Corn zdołał uciec… Cakean nie miał tego szczęścia. Żałość, jaką miał wymalowaną na twarzy tego dnia, gdy musiał o tym powiedzieć jego rodzinie, było widać, że żałował. Poczuł też obowiązek wobec brata krwi, by zaopiekować się jego rodziną. Przez jakiś czas Muesli z matką mieszkali u niego, lecz koszmaru był dopiero początek. Każdy przyjął ten cios mocno, ale najmocniej odczuła to Sulim. Ta kobieta, na co dzień cicha, pracowita, nigdy nie wykazywała mocnego przywiązania, ale zawsze witała męża z uśmiechem na ustach, dawała z siebie wszystko w obowiązkach domowych i wyglądała generalnie na szczęśliwą. To jak bardzo kochała Cakeana pokazała tuż po jego śmierci. Całe dnie spędzała w pokoju, wylewając tony łez. Nie była w stanie pracować, ba nawet jeść jej było trudno. Wszędzie widziała pamiątki po nim. W końcu się rozchorowała, mawiała też, że lepiej by było dla niej udać się na spotkanie z mężem na tamten świat. Razem z pomocą jej rodziny, Cornowi i jego małżonce na szczęście udało się przekonać ją, by wyjechała na wieś, do matki, ochłonąć. Kapala i Muesli zostali w domu przyjaciela ich ojca. Mijały miesiące. Pewnego dnia z wielkim kopem w drzwiach wparowała jak do siebie kobieta, lat niewiadomo ile, ale piękna, z pokaźnymi walorami i twarzą, mówiąca nam, że zaraz kogoś zabije. Patrzyli na nią jak trzy pingwinki, stulone razem: Muesli, Aval i Kapala. Mieli swoje przypuszczenia, ale zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. CRON! tfu CORN! Jak dobrze Cię widzieć całego i zdrowego — pogodny głos wystrzelony z armaty obok nas. Kobieta podeszła to zaskoczonego Corna. Podała mu dłoń, a zaraz potem mocno wyściskała. Słuchaj — rzuciła okiem po pokoju — hohoh, nieźle. Trzy bachory to już wyczyn, ale niektórzy biją nawet to. W każdym razie… Mina Corna, wciąż przeżartego żałobą po chwilowym zastrzyku niespodziewanej emocji, wróciła do dawnego ja. Millet, bo tak nazywała się przyjaciółka łowcy nagród, zaraz to zarejestrowała, a ton rozmowy diametralnie się zmienił. Corn wytłumaczył jej, co się stało z jego duo ziomkiem. Przyjęła to… całkiem dobrze. Jeszcze raz spojrzała na dzieciaki, tym razem wiedząc, że są pośród tej gromadki dzieci Cakeana. Mimo wszystko przekazała Cornowi informacje o zbliżającym się turnieju, przywróconego za sprawą Garina II. Zwycięzca mógł zawalczyć z samym królem na specjalnie przygotowanej do tego arenie. Zawsze o tym marzyliście! Prześcignąć tego starego pryka i stać najlepszymi. Cron też tam będzie! Jeśli nie dla siebie, zrób to chociaż dla poległego. Nie mam czasu się przygotowywać. Po za tym, widzisz te dzieciaki — spojrzał na młodzież, generalnie coś często zaczęto na nią spoglądać, to już był trzeci raz; i to taki wymowny — wszyscy są w rozsypce. ALE WALIĆ SMUTY. OH YEAH, SPEŁNIŁO SIĘ. Żywa legenda, jeszcze większa od ojców, Millet zwana gwiazdą śmierci. Ponoć wysadziła kiedyś całą planetę jednym celnym strzałem. Wielokrotnie ratowała Crona, największego z Płatkan. Nieustraszona wojowniczka. Dzika bestia zachodu wszechświata. Pogromczyni kretodżdżownicy. Bestiobójczyni. As kosmosu. Millet diamentowego mordu — ksywka wzięła się z tego, że zazwyczaj ma wyraz twarzy, jakby chciała kogoś zabić, a do tego lubi diamenty i zazwyczaj nosi jakiś element biżuterii z tym drogocennym materiałem. Trójka pingwinków patrzyła się w nią jak w obrazek, nawet nie zwracali uwagi, że dorośli się tak na nich patrzą co chwila. J-jestem Pani wielkim fanem! J-ja też! Wielka Millet, słyszałem o wszystkich Twoich przygodach! — odezwał się chórek dziecięcych głosów. Dało to kobiecie do myślenia. Pomasowała się po brodzie, po czym wyciągnęła palec wskazujący do góry. Aha! Już wiem. Oddaj mi te dzieciaki. Będziesz miał chwilę dla siebie. Wyjedź gdzieś z żoną, odpocznij, może nawet zdecydujesz się wziąć udział w turnieju. Ale jesteś pewna, ty i ta trójka. Nie żebym się miał martwić, wiedząc, że będziesz z nimi… Dasz sobie radę? No miałem wobec Ciebie i Cakeana dług, prawda? Powiedzmy, że to będzie za tamto i będziemy kwita. Poza tym… — jej głos się zmienił na łagodniejszy — też chce wam jakoś pomóc. Dwa lata. Do tego czasu masz wrócić do siebie. Co się stało z żona druha Cakeana? … Treningi MilletPif Paf. Chłopak celował we wszystkie strony, nie mogąc się doczekać treningu. Wycelował w stronę Millet. Wokół tylko pustkowia, zimny wiatr, prażące słońce i ich piątka: Muesli, Kapala, Aval, Millet i Camula.No pokaż mi ten pistolet. Taka dziecięca wersja widzę, może jednak nie, ale muszę się przyjrzeć — Diamentowy Mord wyciągnęła rękę przed siebie z obojętną miną. Muesli się zawahał, ale przecież to była jego idolka! Spojrzał po otaczających go osobach i podał pistolet. Idolka wykonała kilka póz, jakby szykowała się do strzału, a następnie wyrzuciła broń w przepaść. Muesli pierwszy, a zaraz za nim cała gromadka podbiegli do krawędzi. Rozciągała się tam skalista dzicz. To nie będzie Ci już potrzebne. Nie będziemy strzelać, dopóki sobie na to nie zasłużycie. W oczkach jednak pojawiły się łzy, a moment później chłopak zeskoczył z klifu. Nikt się tego nie spodziewał. Czekaj! Uważaj na dzikie bestie! Szlag — mistrzyni, wyciągnęła z tylnej kieszeni spodenek rękawiczki, założyła je na ręce i z mordem wypisanym na twarzy, pewnym krokiem ruszyła przed siebie — A wy nie ruszajcie się stąd. Również skoczyła, lecz zamiast swobodnie opadać, jak pewien szaleniec, lewitowała w powietrzu zbliżając się z zawrotną prędkością do swojego celu. Po pewnym czasie i kilku dodatkowych perypetiach, wszyscy wrócili do domku w górach. W drodze Millet cały czas trzymała pewnego urwisa pod pachą. Cały w zadrapaniach, trzymał swoją spluwą blisko piersi i ściskał z całych sił. Następnego dnia zaczęli na nowo. Niektórzy mogliby pomyśleć, że po tym co się stało, ich mistrzyni zrobi się łagodniejsza. Było wręcz odwrotnie. Trening był prawdziwym piekłem na Cereal. Zaczynali od truchtu kierunku wschodzącego słońca w podskokach. Potem nabierali wody w dwa wielkie bukłaki, z którymi biegli zygzakiem przez skalistą dzicz. Podlewali tam kwiaty Tref, które były częścią osobistego ogródka Millet. Wracali, skacząc nad skalistymi kolumnami z powrotem do jeziora. Tam nabierali wody i udawali się na szczyt góry, gdzie mieszkał Camula, stary Nameczanin, który używał tej wody by się w niej wykąpać, a drugi bukłak służył mu za pożywienie na resztę dnia. Następnie udawali się na drugą stronę góry, gdzie znajdowała się puszcza. Uciekali przed krwiożerczymi bestiami, rozglądając się jednocześnie za pewny rodzajem rzadkiego zioła. W końcu docierali do chatki farmera, któremu pomagali dostarczyć mleko do okolicznego miasteczka. Pokonywali rzeki po niepewnie wyglądających kłodach, służących za mosty. Następnie przechodzili, przez labirynt z pola kukurydzy, gdyż w przeciwnym wypadku musieliby okrążyć miasteczko. Kiedy dotarli na miejsce, odwiedzali każdy dom, by uzupełnić jego zapasy mleka. W ten sposób kończyli wypełniać za mistrzynię jej poranne obowiązki i mogli już zabrać się za rozgrzewkę przed treningiem. Jeszcze wcześniej zatrzymywali się, by zjeść miskę płatków zbożowych zalanych tłustym mlekiem. Mistrzyni wielokrotnie powtarzała „Kto dobrze nie je, nigdy nie urośnie w siłę”. Ta maksyma stała się ich codziennością. W trakcie rozgrzewki głównie się rozciągali, a po niej ćwiczyli sztuki walki w okolicznym dojo. Jeszcze przed południem wracali do Camuli, który w tym czasie kończył się już kąpać. Wykładał on różnorodną wiedzę, trenując też umysły młodziaków. Oczywiście podczas medytacji na skalistych kolumnach, w które ta okolica, no był po prostu obfita. Po nauce przychodził czas na drzemkę. Dochodziło południe, zziajani chłopcy do tej pory mieli stawić się z powrotem przed chatką Millet. Diamentowy Mord wychodził do nich w pidżamce w trefki (te kwiatki). Z jednym przymrużonym okiem i czekoladą na ustach po porannej granoli, tłumaczyła im plan treningowy na cały dzień. Następnie, póki mistrzyni się nie ogarnęła mieli chwilę dla siebie. Przynajmniej tak powinno być, bo na początku zawsze przychodzili spóźnieni, Millet dawno było ubrana i krzyczała na nich przez pół godziny o tym, jak w życiu im nie wyjdzie, jeśli nie dadzą z siebie wszystko. Prawdziwe piekło zaczynało się potem. Mistrzyni nie oszczędzała ich ani psychicznie, ani fizycznie, wymyślając co raz bardziej przerażające treningi. Na przykład, by wzmocnić ich opanowanie zamykała ich w klatce i wrzucała do siedliskach dzikich bestii, które chciały ich pożreć i rzucały tą klatką jak opętane. Zadaniem jej uczniów w gruncie rzeczy było proste, nie zwariować. Potem wrzucała ich w gorsze miejsca, a nawet topiła wraz morskimi bestiami — jeśliby spanikowali, szybciej skończyłoby się im powietrze i by utonęli. Z czasem też, w trakcie porannych obowiązków, zamiast latać z bukłakami, mieli do dyspozycji tylko wielkie wiadra — ulanie zbyt dużej ilości wody wiązało się z koniecznością powrotu do źródła i nabraniu jej ponownie. Wpoiła im również podstawy używania Ki oraz zmuszała do używania jej aż do granic własnych możliwości. Jednak, wśród tych wszystkich rygorystycznych ćwiczeń, ani razu nie używali pistoletów. Nie tylko trenowali, od czasu do czasu urządzali sobie również wycieczki i dni wolne. Millet twierdziła, że wielka siła nie ma sensu, jeśli nie można cieszyć się życiem. Zatem spędzali razem dużo czasu. Maluchom po części mogła zastępować matkę, a w takim razie Camula był dla nich niczym ojciec lub dziadek. Ten stary Nameczanin zawsze cieszył się z postępów Avala i Muesliego (Kapala nie wytrzymał rygoru treningów, ale starał się dotrzymywać nam kroku chociaż w porannych obowiązkach). W łagodny sposób zachęcał również do rozwoju we własnym zakresie, poza treningami. Lata 725-731Po dwóch latach, nastał dzień turnieju mistrzów. Na Cereal, w niezbyt dużym miasteczku, zebrali się najwięksi łowcy nagród obecnych czasów. Był wśród nich podziwiany przez wielu, Cron oraz sam król, Garin II. To nie były prymitywne zawody w stylu pucharowym, jakie przyszłyby do głowy chylącym czoła przed rozwojem technologicznym i kulturowym Płatkan. Konkurencji było kilka, a każda sprawdzała, co innego. Cel był jeden, udowodnić, że jest się najlepszym łowcą w galaktyce. Zwycięzca natomiast, oprócz pojedynku 1v1, z okazji wznowienia turnieju po dłuższej przerwie, z samym królem strzelców, Sogekingiem, miał prawo do jednego życzenia. Nikt nie wiedział natomiast, że za tym hojnym dodatkiem do wygranej stali Nameczanie, a konkretniej ich guru, Monaito, który dołożył smocze kule do nagrody.Młodzi walczyli dzielnie, w kronikach zakonu łowców galaktyki zasłużyli na wzmiankę, lecz koniec nastąpił rychlej niż później. Chociaż nie chcieli skończyć jako pionki w grze taktycznej lepszych i starszych od siebie kolegów, przynajmniej wykazali się nadzwyczajnym talentem jak i umiejętnościami na tak młody wiek. Osoba, która za tym stała, a zarazem ich największa promotorka w półświadku, Millet, zyskała wówczas nowy przydomek. Wszędzie chwaliła się swoimi wychowankami, nawet podeszła z nimi do Corna, swojego brata ciotecznego, obwieszczając dumnie, że już niedługo będzie musiał się pożegnać ze swoją koroną dla tej dwójki. Jednak, mimo tak wielkiej radości, jaką jej sprawili zachodząc tak daleko, nawet na wyraźne prośby jej wychowanków, nie zgodziła się ich dalej szkolić. Czas mijał nieubłaganie, i choć z Avalem chcieli pozostać razem, nierozłączni jako duo, po kilku miesiącach nastąpił nieunikniony koniec ich wspólnych zmagań. Każdy poszedł w swoją stronę, by zobaczyć się z dawno niewidzianą rodziną. Subiektywną opinią narratora mogę stwierdzić, że sytuacja Muesliego była zgoła gorsza od Avalowej. Młodszemu z dwójki nie zajęło długo, by przekonać do swojej nowej pasji rodziców, a następnie wyruszyć w kosmos wraz z ojcem. Starszy spotkał się jedynie z problemami. Powitał go nadburczony wyraz twarzy dziadka, który kazał mu wziąć się za coś pożytecznego jak praca na roli, a nie szlajać się po świecie. Chociaż Sulim wydawała się jakaś taka… odświeżona. Prawda okazała się… w granicach akceptowalności. Matka chłopaków znalazła sobie chłopaka, młodego, ciężko pracującego farmera — jej przyjaciela z dzieciństwa. Minęły w końcu 3 lata od tragicznych wydarzeń z ojcem. Kapala to zaakceptował, lecz jego brat wciąż miał wątpliwości, czy to w porządku. Na własne oczy mieli się przekonać, co do tego całego Tao. Vibesy były tragiczne, ale poza tym to spoko gościu. Zdawał się rozumieć matkę i pomógł jej podnieść się po żałobie. W takim razie przez jakiś cała rodzina pozostała w komplecie, pomagając przy żniwach i poznając się bliżej. Dopiero, gdy upewnili się, że wszystko gra, udali się dalej w podróż. Nie mogli bowiem znieść siedzenia na tyłku, pamiętając co stało się z ich prawdziwym ojcem. Kapala i Muesli podróżowali po Cereal, rozkoszując się nowymi widokami, świeżym mlekiem o poranku i przygodami, których tylko podróżnicy jak oni mogli doznać. Co jakiś czas wracali do matki. Pracowali na polu, by zarobić na kolejny wyjazd, a jednocześnie upewniali się, jak Sulim radzi sobie po żałobie. W ukryciu trenowali tak, jak pokazała im Millet. Dlaczego w ukryciu? Zabrakło im odwagi, by przeciwstawić się słowom dziadka i nowego ojca na temat marnowania w ten sposób czasu, nie używania narzędzi podczas pracy na roli, robieniu z altruistecznej pomocy innym czegoś dla własnego dobra. Chodź wspomniana dwójka starej daty myślała, że powoli wyplenia z młodzieży zapędy światopoznawcze i łowcodążące, jedynie ubolewając nad ich okresowymi wyjazdami na „dłuższe wczasy”, synowie Sulim nigdy nie porzucili marzeń o prześcignięciu ojca. Kapala od spotkania z mistrzynią Millet wręcz zapalał nowym ogniem, a obecnie to marzenie rozżarzało się w nim co raz bardziej. Muesli miał natomiast jeszcze jeden, ukryty cel — zemsta na Saiyanach. Powrót CakeanaPo 9 latach nieobecności do starego domu Sulim i Cakeana zawitał zasłużony już łowca. Nie małe było jego zdziwienie, gdy okazało się, że mieszka tam już inna kobieta z innymi dziećmi. Wychudzony starzec, nieogolony, z jednym okiem, o lasce, zaczął wymachiwać tymże drewnianym kijaszkiem, wściekle rechocząc na spotkaną rodzinę. Siarczyście klnął, wyganiając ich z ich własnego domu, a przy tym leciały mu łzy. Pan domu, uciekając od drewnianej rózgi, napomknął w swojej błyskotliwości, że poprzedni właściciele wyjechali na wieś — to Cakeanowi dało nową nadzieję.Po długiej podróży, jaką przebył ojciec Muesliego, kilka dodatkowych godzin czy dni nie robiło różnicy. Od razu też wiedział, gdzie się udać. Na polu kukurydzy z wielkim hukiem wylądował kosmiczny pojazd w kształcie piłki baseballowej. Starzec wyjrzał z niego, by ze łzami w oczach ujrzeć dobrze znany mu widok. Wspomnienia związane z pierwszym spotkaniem z żoną wróciły, nie mógł się doczekać, aż po wieloletniej tułaczce znów rzucą się sobie w ramiona. Pozwolę sobie nie opisywać zawodu, jakiego doznał, gdyż jest to scena zbyt smutna nawet dla takiego narratora jak ja. Powstały trzy niezależne obozy w rodzinie: obóz Sulim z jej nowym mężem (tak, zdążyła nawet za gościa wyjść), do tego obozu należała również rodzina Sulim i większość farmy; obóz Cakeana, do którego należał on sam, a bazę miał w swoim starym domu, gdzie spędzał większość czasu samotnie; oraz ostatni z obozów, taki pośredni, obóz braci, którzy nie mogli się zdecydować, po której stronie stanąć. W końcu również pomiędzy braćmi się rozdarło. Kapala trochę więcej czasu spędzał z matką, próbując ją przekonać do wspólnego życia z ojcem — ostatecznie przekonał sam siebie, że to Cakean był tam winowajcą. Muesli trzymał trochę bardziej z ojcem, by przekonać go życia z matką… no znana już śpiewka. Każdy miał swoje argumenty i powody, lecz dla młodszego brata jeden z nich był tak oczywisty i priorytetowy, że zamiast zastanawiać się nad pozostałymi, postanowił skończyć najpierw z tym jednym — doprowadzić ten wrak Płatkana, zwanego Cakeanem, do porządku. Wiele czasu minęło zanim ojciec z synem zaczęli normalnie rozmawiać. Najpierw młodszy przychodził tylko na kilkanaście minut dziennie. Z czasem co raz dłużej. W końcu spędzał większość czasu z ojcem. Poznał całą historię, a widząc ojca, które jedyne pocieszenie odnajdywał w majsterkowaniu nad stertą śrub, zębatek, przewodów, blach czy śrubek, również postanowił spróbować. Nawet zaczęło go to jarać. Nie był w tym za dobry. Nie lubił siedzieć przy tym aż tak długo jak ojczulek, ale uwielbiał słuchać. To jak zębatki połączone razem potrafią stworzyć cudo, jak tranzystory łączą się, by przebić niebo jego najszczerszych wyobrażań, to sprawiało, że oczy mu rozbłyskały jak jego ojcu. W tym czasie Aval rósł w sławę, przychodził raz na jakiś czas chwalić się swoimi osiągnięciami, lecz Muesli nie był zazdrosny, nie miał czasu na takie „zabawy”. Były ważniejsze rzeczy jak rodzina. Chociaż ojcu się polepszało, to stety w Mueslim co raz większy stawał się w nim płomień zemsty na opresorach jego rodziny. Minęło jeszcze kilka etapów. Nawet zdarzyło się podróżować po kosmosie z bratem. Po 10 latach od poprzedniego na nowo rozpoczął się turniej na Cereal, którego nagrodą były smocze kule. Muesli wyglądał na nim za swoim przyjacielem, z którym niegdyś wypił czarkę sake i został bratem z innej matki, i innego ojca. Niestety nie zjawił się. Zatem nie mógł zobaczyć, jak świetnie radził sobie na nim Płatkan. Również ominął go pojedynek 1v1 niczym w filmach z kowbojami przeciwko Cronowi! Niestety za krótkie nogi jak na tak wysokie progi. Łowca, który aktywnie nie brał zleceń nie miał szans z faworytem na najlepszego. Po turnieju chłopak dogłębnie przemyślał swoją słabość i postanowił przyłączyć się, do kogoś, kto umożliwi mu spełnienie życiowego celu. Został najemnikiem w armii Coolera. Jako że tam nie brakowało osób obeznanych, znając możliwości rekrutanta, zamiast przydzielić go do czyszczenia podłóg w jednostce stacjonarnej, od razu dołączyli go do istniejącej brygady takich jak on. W zespole: różowoskóra buntownicza dziewoja, wysoki pod sufit nieśmiałek, mądraliński zarbończyk oraz spec od mechaniki, sugarianin z bojowym nastawieniem. Zamieszkał wraz z Teaks, Heladem, Siopem i Gelatem w wspólnej kajucie, zaczynając nowe życie jako chłopiec na posyłki Coolera. Timeline: 706 - Narodziny. 712 - Pierwszy Pistolet. 722 - Cakean ginie na misji. 723 - Dom Corna odwiedza Millet. 725 - Turniej. 726 - Duo Avala i Muesliego rozpada się. 728 - Ślub Sulim z Tao. 731 - Cudowny powrót ojca Muesliego. 731 końcówka - Bracia stają po przeciwnych stronach barykady rodzinnego sporu. 734 początek - Aval wraz z Mistrzynią ratują Kapalę i Muesliego. 735 - Turniej. Pojedynek z Cronem. 736 - Muesli zatrudnia się w armii Coolera. 737 - czasy obecne Przygody Cakeana rozdział specjalnyRok 722. Cakean i Corn jak zwykle wzięli standardową robotę, nic z nadzwyczajnym ryzykiem. Mieli już rodziny, nie mogli tak ryzykować dla sławy jak kiedyś. Zabicie kilku zbiegów z armii, niską klasę wojowników. Niestety na miejscu pojawiły się drobne komplikacje.— Corn, słyszysz mnie? — ojciec Muesliego odezwał się przez słuchawkę zamontowaną w jego okularze — To saiyanie. Pięć samic i jeden samiec. Powtarzam, s-a-iy-a-n-i-e. — Słyszałem, słyszałem. Czyli będzie trochę więcej roboty niż zazwyczaj. Eeech. A chciałbym już wracać. Ustawmy się w dogodnej pozycji i poczekajmy na okazję. — Oke. Będę na północ od traku, w tej gęstwinie. Zajmij pozycji po przeciwnej stronie. Odpowiedź już nie nadeszła. Oboje wiedzieli, co robić. Drogą okrężną przeszli na wyznaczone pozycje i rozstawili sprzęt. Ciężkie karabiny snajperskie, które powalić mogły nawet największego mistrza sztuk walki jednym celnym strzałem. Podchodzenie bliżej mogło być niebezpieczne, a odkąd znali drogę, którą przemieszczały się ich cele, lepiej było zasadzić pułapkę i czekać. Czekali tak w bezruchu aż do zmroku. Profesjonaliści jak oni nie mogli pozwolić sobie na przerwę, póki nie zobaczyli nawet celu. Pozostało więc czekać aż do rana bez choćby odrobiny snu. Saiyanie mogli zmierzać w ich kierunku w każdej chwili, a zmiana pozycji mogła bardzo łatwo ich zdradzić. — Corn, jesteś tam? — Jestem, jestem. Co tam? — Dziwnie to. Nie powinni już dawno tędy przechodzić? — Może urządzili sobie ucztę albo po ciężkim sparingu nie mają siły iść. Wiesz, to są w końcu sa-iya-nie. Nigdy z nimi nie wiadomo. — Masz rację, chyba nie potrzebnie się niepokoję. Lepiej się skupmy. Co tam u syna tak w ogóle, podobno miał zapisać się do akademii? — A... — rozmowa trwała, a niepokój niebawem okazał się całkiem uzasadniony. Minęło tak jeszcze kilka dni. W końcu Płatkanie doszli do wniosku, że ich cel musiał w ostatniej chwili zmienić plany, a ich zadanie przez to przeciągnie się jeszcze dłużej niż planowali. Cakean powoli zaczął wstawać, opuszczając swoją kryjówkę. Schował karabin do etui i zarzucał go już na plecy, gdy… — Gleba już! — wrzask w słuchawce dobiegł uszu Płatkana, a chwilę później na swoją głową usłyszał świst pocisku. Odwrócił się, a za nim leżał w pół martwy Saiyanin. — Co do… — nie zdążył dokończyć, gdy w słuchawce tym razem usłyszał wrzask bólu. — Puszczaj! Puszczaj mówię! — Corn zdawał się być w tarapatach. — Czekaj tam, już idę z odsieczą — odparł drugi Płatkan, wyciągając z pokrowca przy nodze podręczny pistolecik i celując w stronę pozycji przyjaciela. — Ty, nigdzie nie idziesz. Kikikiki — kobiecy głos, a później śmiech dobiegł z jego pleców. Czuł z tamtej strony gromadzące się ciepło, jakby ładowana była kula Ki. Trzask kości, prawdopodobnie leżącego, wpółmartwego Saiyanina. — Patrz, co z Ciebie zostało, Raids. Ledwo twoje trzłonki trzymają się kupy. Dałeś się załatwić jakieś zabawce. Kikiki. Ciche postękiwanie odpowiedziało na kpiący ton saiyanki. Brzmiało to tak, jakby miał zatkane stopą usta. — Mają nas, Corn. Będę dobrze wspominał naszą współpracę, przyjacielu — smutnym tonem dodał Płatkan, po czym zmrużył oko pod okularem gogli i wystrzelił precyzyjnym laserem w bark przytrzymującej, szarpiącego się Corna, Saiyanki. Chwyt puścił, a Corn nie czekając ani chwili, ani nie rozglądając się za siebie, uwolnił się z uścisku, chwycił podręczny pistolet w rękę i oddał jeszcze dwa strzały. Pierwszym strzelił w nogę oprawczyni, unieruchamiając ja. Drugi oddał wychylając się zza jej pleców w kierunku wsparcia, które nacierało. Przystawił lufę do szyi Saiyanki i zaczął się powoli oddalać. Tymczasem Cakean rozłążył ręce i zamknął oczy, gotowy na śmierć po tym co zrobił… — Jeden krok, a odstrzelę jej łeb — warknął ojciec Avala na stojące przed nim Worte i Korabi, dwie saiyanki, które właśnie dołączyły do wspólnego tańca — O tobie też mówię! Trawa na jego dwunastej zaszastała, po czym nastała absolutna cisza, w której słychać było jedynie drżące z podekscytowania serca Saiyana. — Ohoho. Więc wiedziałeś o mnie. Jednak jesteście lepsi niż myślałam — Saiyanka imieniem Kartoka podniosła palec wskazujący do ust, po czym namoczyła go śliną przejeżdżając nim sobie po ustach — Zostaw Celerę. Dobrze Ci radzę — odezwał się nagle wybuchowy głos, a w oczach zapaliła się żądza krwi. — Tylko, jeśli mnie przepuścicie. Corn wymierzył w każdą z nich z pistoletu, po czym zaczął się kierować poza krąg śmierci. W drodze przez wysoką trawę pokręcił przy pistolecie, zmieniając mu tryb. — A więc… — nie dokończył, gdy uwagę wszystkich przykuł wybuch daleko po drugiej stronie traktu. Dziewczyny po zaledwie kilku sekundach odwróciły głowę z powrotem w kierunku Płatkana, lecz jedynym co ujrzały był biały dym… Rzuciły się w jego kierunku jak wściekłe tygrysy, lecz po rozrzedzeniu dymu, leżała tam tylko ich koleżanka, po Cornie ani śladu. — Szybko, Korabi, wołaj liderkę! Niech zaraz nam wytropi tego Płatka! — warknęła Kartoka. Cofnijmy czas o kilka chwil wstecz. Cakean wystrzale pocisk z pistoletu, po czym niemalże w tym samym czasie obrywa ki-blastem w plecy. W wyniku tor lotu strzału nieco zbacza, a postrzelona saiyanka, zamiast headshota, obrywa w bark. — Coś ty sobie myślał?!? Twoje nędzne próby na nic się już zdadzą — oznajmiła zaciekle liderka grupy Saiyan. Seripa podeszła do klęczącego na czterech łapach płatka, po czym zamachnęła się prawą ręką, układając ją na kształt miecza. — To koniec. Błyskawiczny cios poszybował wprost pod szczękę, zdawać się mogło wykończonego, Płatka. Jednak zanim się spostrzegła zwinne ciało Cakeana owinęło się wokół jej ręki, a następnie chwyciło ją z tyłu za ramię. Potężny kop w plecy saiyanki, by wyrzucić ją w powietrze i z lodową miną doświadczonego zabójcy, sięgał do kolejnej już pokrowca z uzbrojeniem. Seripa zaskoczyła Płatka tym, jak sprawnie pozbierała się w powietrzu, używając sztuki lewitacji do powstrzymania odrzutu. Z pełną parą natarła, nie dając ani chwili na podjęcie dodatkowych akcji. Zalała przeciwnika gradem ciosów rękoma. Łowca nagród szybko zrezygnował z próby podjęcia kolejnej broni, a zamiast tego zaczął szybko kontrować ciosy. Następnie uciekł w powietrze, by zyskać na czasie. Na jego nieszczęście Saiyanka również znała tę sztuczkę, więc jego plan nie przyniósł zamierzanych efektów. Podbródkowy Płatka i lewy prosty Saiyanki jednocześnie doszły celu. Jednak to Płatek poszybował w kierunku horyzontu, nurkując z hukiem na pobliskim wzniesieniu. — Dadadadadadadada — pociski Ki poszybowały w jego kierunku. Cakean mimo tych wszystkich przeszkód, z gracją zawodowca, podniósł się ze zgliszczy i zaczął przestrzeliwywać pociski Ki podręcznym pistolecikiem. Następnie skupił się na wypatrzeni Saiyanki. Seripa wykorzystała zasłonę dymną, by podczas lotu ki-blastów zbliżyć się do przeciwnika. Zaatakowała go kolankiem w brzuch, zjawiając się, gdy najmniej się tego spodziewał. Kolejnie poprawił łokciem od góry, wbijając go w ziemię. Podeszła kilka kroków, by spokojnie chwycić Płatka za czuprynę i przyjrzeć się jego zmarnowanej twarzyczce. Parskła śmiechem, po czym wyrzuciła wrak kosmity w powietrze. Rozdarła paszczę i wielkim strumieniem Ki wywołała gigantyczną eksplozję. Ciemne jak węgiel truchło jednak nie umarło sobie do końca. Opadając można było zauważyć, że przed wybuchem Cakean majstrował coś przy swoim pistolecie, lecz zanim zdążył plan urzeczywistnić leżał już na ziemi, nie mogąc ruszyć choćby koniuszkiem palca. Z daleka ujrzał to jego przyjaciel, który zaszlochał cicho na wspomnienie Cakeana. — Żyj… — ledwo słyszalnym, przerywanym głosem przez słuchawkę rzekł do ocalałego, po czym jego zestaw komunikacyjny rozpadł się. Kilka super celnych strzałów przeszkodziło saiyanką w poinformowaniu liderki, o ucieczce drugiego z Płatkan. Korabi i Worta dostały blisko serca, skuliły się w pół, a sekundę później zamiast dyskutować i lamentować znów zaczęły wypatrywać Corna. Kartoka w ostatniej chwili zablokowała strzał, orientując się przy tym w lokalizacji snajpera. Zawarczała groźnie i ruszyła w pościg. Pozostałe dwie, ranne dziewczyny miały chwilę, by zastanowić się nad sytuacją. Dwa saiyańskie umysły wytężyły się, by dojść do pewnych wniosków. Prawda była taka, że ich rola się skończyła i były już useless. Corn ostatecznie nawiał, a ciężko ranny Cakean został pochwycony przez bandę. Raids sobie zmarł, więc dziewczyny uleczyły Płatka i zrobiły z niego maskotkę. Przez lata ojciec Muesliego służył Saiyankom, będąc pod ciągłą obserwacją. Bez broni i dobrej pozycji nie miał jak przeciwstawić się wciąż rosnącym w siłę wojowniczkom. Jak się znudził, to oddały go do laboratorium na planecie Frieza no. 79. Był obiektem testowym nad badaniem właściwości super oka i wykorzystania jego cech. Potem oko mu operacyjnie wycieli, a oszpeconego i osłabionego płatka porzucili. Przez jakiś czas bujał się z armią friezera jako sługa od drobnych zadań. Na statkach kosmicznych poborowych żołnierzy załapał smykałkę do mechaniki. Pozwala mu się odciąć, zanurzyć w całkiem nowy, odmienny świat. Odkąd zdobył w tym zakresie podstawowe umiejętności zaczął być traktowany trochę lepiej. Od dawna planował ucieczkę, lecz jego ostatni kompanie, jak na wojowników Friezera, byli bardzo życzliwi i nigdy nie zdradzili jego zaufania. Postanowił poczekać na lepszą okazję. Nadarzyła, się gdy ta miła ekipa została wybita podczas jednej z misji, o dziwo to była zasadzka przez ludzi potencjalnie z tej samej frakcji — Saiyan. Cakean upozorował próbę ucieczki ich statkiem, a następnie jego rozbicie w starciu z wrogimi siłami. Sam skorzystał z kapsuły ratunkowej, wcześniej ustawiając kurs na rodzinną planetę. Niedługo miał się spotkać z rodziną, po tylu latach rozłąki zobaczyć ukochaną i przytulić dzieci… KONIEC. |
Techniki startowe: | - Ki Blast [Kiko] - Solar Flare [Taiyōken] - Sztuki Walki |
Planeta/Miejsce zamieszkania: | Cereal, kajuta współdzielona z kompanami z tej samej jednostki |
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach