- Murishippo
- Liczba postów : 14
Join date : 13/08/2021
Murishippo
Wto Sie 24, 2021 5:52 pm
Imię: Murishippo
Wiek: 723, 14lat
Rasa: Changeling
Klasa: Wojownik
Wygląd: Z wyglądu, (przynajmniej w swojej pierwszej formie), przypomina do złudzenia swojego kuzyna Freezera. Z dużej, biało-fioletowej głowy wyrastają czarne, proste, szpiczaste rogi. Nos jest mały, podobnie usta. Jest niski, przez większość ras byłby zapewne uznany za karła, albo dziecko. Szyja oraz tułów są jasnoróżowe, z wyjątkiem fioletowej płytki na środku brzucha. Natomiast ręce są w ciemniejszym odcieniu różu. Wyjątkiem są przedramiona, które są pokryte naturalnym pancerzem w białym kolorze. Podobnie ma się sprawa z nogami, również mają kolor nieco ciemniejszego różu, z wyjątkiem łydek, które pokryte są białym pancerzem. Największą uwagę jednak przyciąga długi różowy ogon. Cały jest w jednolitym kolorze, ale od nasady do samego czubka pokryty prążkami, przez co przypomina nieco wielką dżdżownicę.
Charakter: Z racji wychowania jest spokojny, opanowany i łagodny. Walka go nie interesuje, a myśl o celowym skrzywdzeniu kogokolwiek do tej pory nigdy nie pojawiła się w jego głowie. Najchętniej resztę życia spędziłby sadząc drzewka Ajisa i pijąc wodę ze swojego ulubionego źródełka.
Lubi wszystkich Nameczan bez wyjątku, ale nie szuka na siłę niczyjego towarzystwa. Nie zawsze wszystko jest idealnie, czasem mali Nameczanie robią mu różne psikusy, albo śmieją się z jego wyglądu, głównie ogona. Nie przejmuje się tym jednak, a przynajmniej nie bardzo.
Raz w życiu poczuł jednak coś dziwnego. Wzrastające w nim dziwne uczucie, którego nie rozumiał. Było to wtedy, kiedy podczas snu jeden z dzieciaków położył mu na twarzy żabę. Murishippo bardzo nie lubi żab. Są ohydne, toteż gdy poczuł na twarzy płaza, a potem zobaczył plecy małego śmiejącego się Nameczanina, który uciekał do swoich kolegów poczuł coś dziwnego. Nie chciałby oczywiście zrobić za to dziecku krzywdy, ale... To uczucie nakazywało coś zrobić. Nie rozumiał jednak co...
Historia: W 723 roku imperium Colda dynamicznie się rozrastało. Co za tym idzie rozrastała się też armia. Na początku podboju trzon armii stanowiły Demony Mrozu z samym Coldem na czele. Z czasem jednak coraz więcej było wojowników z podbitych planet. Machina podboju sama się napędzała. Demony Mrozu, poza oczywiście Coldem i jego synami powoli traciły swoją pozycję. Było ich zwyczajnie zbyt mało, żeby stanowili poważną siłę militarną. Wciąż większość zajmowała ważne stanowiska, a inne rasy winny uznawać ich wyższość, ale wraz ze wzrostem imperium ich pozycja słabła.
Nie wszyscy to dostrzegali, niewielu chciało coś z tym zrobić. Frigit, brat Colda był właśnie jednym z tych niewielu. Nie podobało mu się, że Cold staje się imperatorem w takim samym stopniu dla podbitych jak i dla samych Demonów Mrozu. Coraz większy procent jego dworu zaczynali stanowić przedstawiciele ras podbitych, a w coraz mniejszym stopniu inne Demony Mrozu.
Frigit miał koncepcję jak to zmienić. Chciał, żeby Demony Mrozu stały się ponownie, prawdziwą elitą imperium. Żeby każdy Demon Mrozu był dowódcą, a podbite rasy mogły służyć jedynie jako podwładni.
Zdawał sobie jednak sprawę, że do tego potrzeba siły. Demony Mrozu musiały się stać znacznie silniejsze niż jakakolwiek podbita rasa. Tylko wtedy będą wstanie dowodzić i tylko wtedy będą wstanie umocnić swoją pozycję w imperium.
Sam do tej pory był generałem opracowującym plany podbicia poszczególnych planet. Odnosił na tym polu zresztą spore sukcesy. Kilka razy, dzięki akcji przeprowadzonej z chirurgiczną precyzją cała planeta wpadała w ręce Imperium praktycznie bez walki. Raz dzięki szybkiej i niespodziewanej akcji siły specjalne porwały Króla, władcę absolutnego, który decydował o wszystkim, który to w obawie o swoje życie podpisał bezwarunkową kapitulację. Innym razem w podobnej akcji przechwycono rodzinę genialnego naukowca, który zbudował wspaniały system obronny planety. Wystarczyło dać prosty wybór, wyłączenie systemów obronnych, albo śmierć całej rodziny i kolejna planeta opanowana bez walki.
Mimo takich sukcesów Frigit rozumiał, że ostatecznie najważniejsza jest siła. Zwłaszcza, że o ile z Coldem jeszcze mógł się dogadać o tyle z jego potomstwem sprawa mogła wyglądać inaczej...
Postanowił więc zacząć walczyć w pierwszym szeregu, razem ze zwykłymi żołnierzami, pewny że dzięki doskonałości ciała i umysłu właściwej tylko jego rasie szybko stanie się znacznie silniejszy niż przedstawiciel jakiejkolwiek innej rasy.
Niestety, już na samym początku wywiad zawalił sprawę. Planeta, która miała być łatwa do podboju okazała się doskonale broniona. Rasa ją zamieszkująca była nie tylko znacznie silniejsza niż się spodziewano, ale też miała doskonałą technologie, a dowódcy znali się na swojej robocie.
Armia inwazyjna Imperium została szybko okrążona, łączność odcięta, a każdy statek, który próbował odlecieć był zestrzeliwany. Armia Colda była co prawda lepiej wyszkolona, a jednostki silniejsze, ale nie mogła liczyć na żadne posiłki, a przewaga liczebna przeciwnika była przytłaczająca.
Gdyby tylko wywiad spisał się lepiej... Gdyby zamiast zwykłej armii był chociaż jeden przedstawiciel oddziałów specjalnych... Przeciwnik wcale nie był aż tak silny. Po prostu wysłana armia była za słaba.
Być może Frigit byłby wstanie zmienić wynik tej bitwy, zwłaszcza, że szybko rósł w siłę dzięki ciągłym walkom. Niestety przyszedł czas, żeby i on złożył jajo i doczekał się potomka. Proces wydawania na świat syna dodatkowo go osłabił.
Kiedy jajo było już złożone wynik bitwy wydawał się przesądzony. Prawie cała armia Colda była wybita. Frigit miał przez chwilę nadzieje, że może Imperium dowie się o ich problemach, wyśle silniejszą armię i odmieni losy bitwy.
Im bliżej był jednak przeciwnik tym mniejszą miał nadzieję.
Szansa na ocalenie wydawała się niewielka. Postanowił więc uratować przynajmniej swoje jajo. Załadował je do małej kapsuły, zabezpieczył najlepiej jak umiał i udał się na wciąż bronione ostatnie lądowisko. Wpisał współrzędne NO 79.
Oczywiście, samo wysłanie statku nie mogło załatwić sprawy. Zostałby zestrzelony przez pociski ki, pociski z dział, albo rakiety. Frigit musiał więc go osłaniać. Postanowił też wysłać kilka pustych kapsuł. One miały jedynie odciągnąć ogień nieprzyjaciela.
Statek wystartował, kilku wojowników natychmiast wystrzeliło, żeby go strącić. Frigit wyrzucał z siebie cała masę pocisków KI, żeby przechwycić wszystko co leciało w stronę statku.
Początkowo się udawało, wszystko wybuchało nim dosięgło statku. Nic nie zostało strącone.
Potem zaczęły strzelać działka przeznaczone do zestrzeliwania statków. Broń znacznie groźniejsza dzięki swojemu zasięgowi i precyzji. Tu było już znacznie trudniej.
Frigit dawał z siebie wszystko, ale i tak, jedna z kapsuł została strącona. Na szczęście nie ta z jajem...
Teraz czekało najtrudniejsze wyzwanie. Rakiety. Były szczególnie groźne, gdyż umiały manewrować w powietrzu. Omijały pociski ki, które wystrzeliwał.
Kapsuły zaczęły spadać jedna po drugiej. Rakiet było zbyt wiele. Frigit leciał za kapsułami i starał się je osłaniać, ale nie był wstanie.
Wreszcie została tylko jedna kapsuła. Była już coraz bliżej wyjścia z atmosfery. Jeśli wzniesie się wyżej, jeśli znajdzie się w kosmosie przyśpieszy gwałtownie i ucieknie rakietom.
Frigit wytężył wszystkie siły, jeszcze, trochę, jeszcze trochę. Wybuch, zbyt blisko. Podmuch pchnął kapsułę w bok, wyraźnie zmieniając jej trajektorię. Czy była poważnie uszkodzona?
To wydawało się bez znaczenia. Przegrał. Był pewien, że zmiana trajektorii jest zbyt poważna, nawet jeśli kapsuła wyleci w kosmos to będzie krążyć wokoło planety niczym satelita.
Co z nim? Czy powinien uciec w kosmos? Jego ludzie nie mogli, ale on tak. Nie musiał oddychać. Ale czy powinien zostawić swoich ludzi? Dowódca nie powinien tak postępować... Co zrobić?
Mylił się co do kapsuły. Faktycznie trajektoria została zmieniona, komputer pokładowy uległ uszkodzeniu, a kapsuła się rozszczelniła. Niemniej statek był wstanie lecieć, a brak tlenu, który zabiłby praktycznie każdy żywy organizm nie miał wpływu na jajo.
Po długiej podróży statek wylądował na niebiesko-zielonej planecie. Nie była to jednak NO 79...
Nameczanie nie wiedzieli co zrobić ze znalezionym jajem. Nie wiedzieli do kogo należy. Część wskazywała na podobieństwa względem jaj Nameczan. Inni wskazywali na istotne różnice.
Kiedy wreszcie ustalono, że jest to raczej jajo innej rasy pojawiło się inne kolejne pytanie. Część chciała je zabrać. Niektórzy chcieli je zniszczyć. Większość była jednak za tym, żeby zabrać je do Guru. To on powinien zdecydować. Tak też się stało.
Guru długo milczał, po czym oświadczył, że należy poczekać i zobaczyć jakie stworzenie wykluje się z jaja.
Nameczanie nie musieli na to długo czekać. Wkrótce z jaja wykluł się mały, różowy stworek. Zamiast czułek miał różki. To dobitnie świadczyło, że nie jest Nameczaninem. Znów pojawiło się pytanie co z nim zrobić?
Część była za tym, żeby go gdzieś zostawić. Kilku wolałoby dla bezpieczeństwa zabić stworka. Kto wie co z niego wyrośnie? Nikt jednak nie powiedział tego głośno. Zniszczenia jaja nie było tym samym co zabicie już wyklutego stworzenia...
Ostatnie słowo oczywiście należało do Guru. Ten, może na swoją zgubę, a może widząc więcej niż reszta Nameczan postanowił wychować stworzonko. Nie można podjąć żadnej pochopnej decyzji zanim się nie okaże czy stworzenie to jest złe, czy dobre.
Moori zabrał stworka do swojej wioski i to głównie on zajął się jego wychowaniem.
Nazwano go Murishippo. Rósł szybko i budził wśród ogółu Nameczan mieszane uczucia. Z jednej strony był grzeczny i spokojny. Walka go nie interesowała, za to chętnie pomagał we wszelkich pracach w polu. Z drugiej jednak strony rósł szybko, tak jak Nameczańscy wojownicy. Do tego prace w polu ujawniły jego wyjątkową siłę.
Oczywiście nie mógł się równać z Nameczńskimi wojownikami, ale był jednak zdecydowanie silniejszy niż ci, którzy zajmowali się rolnictwem i uzdrawianiem. A to wszystko bez żadnego treningu...
Na sugestię, żeby rozpoczął treningi zawsze odpowiadał, że to go nie interesuje. Jest szczęśliwy kiedy pomaga w polu, a bicie się z kimkolwiek nie wydaje mu się niczym fajnym.
Pewnego dnia przyszedł do niego Naraka i próbował namówić go do treningów. Robił to jednak w nieco dziwny sposób. Jakby chciał, żeby Murishippo zaczął trenować tylko po to, żeby zrobić coś nie tak na treningu. A może tak mu się tylko zdawało...
Czasem wydawało mu się, że niektórzy Nameczanie go nie lubią. Może to przez to, że wyglądał inaczej? Ale Guru powiedział, że to nie ma znaczenia. Każdy jest trochę inny, a on jest inny trochę bardziej i nie ma w tym nic złego. A skoro Guru tak powiedział, to tak musi być...
Naraka chwilowo odpuścił, ale wrócił po kilku dniach z jakimś dziwnym strojem. Oświadczył, że skoro Murishippo nie chce trenować to niech dalej pracuje w polu, ale ubrany w ten strój. Murishippo posłusznie założył strój. Był okropnie ciężki. Czy Naraka go nie lubił i celowo dał mu taki strój, żeby się męczył? Nie, to niemożliwe. Dzieciaki czasem mu dokuczały, ale były to raczej dziecinne żarty. Nikt z dorosłych Nameczan nigdy nie zrobił mu nic złego. Czemu Naraka miałby?
Początkowo poruszanie w tym ciężkim stroju było dużym wyzwaniem. Z czasem jednak Murishippo się do niego przyzwyczaił. Strój dodatkowo pokazał, że rogaty Nameczanin ma w sobie niezwykły potencjał.
Naraka przyszedł do niego po raz trzeci, oświadczył, że Guru chce, żeby podjął trening. Murishippo był tym zdziwiony. Podobnie jak zmianą jaka zaszła w twarzy Naraki. Teraz patrzył na niego z zaciekawieniem. Jakby efekty treningów były jakąś zagadką, której rozwiązania był ciekaw. Ale co mogło być w tym zagadkowego? Wielu Nameczan trenowało i wszystko przebiegało podobnie. Czemu z nim miałoby być inaczej?
Niemniej, skoro Guru tak sobie życzył, to Murishippo nie potrafił odmówić. Zgodził się trenować. Na początku mógł to robić sam, tak jak chciał, co bardzo mu się podobało. Niemniej miał dziwne wrażenie, że ktoś będzie obserwował jego poczynania...
Techniki startowe:
-Ki Blast
-Flight
-Ki Attack
Planeta/Miejsce zamieszkania: Namek
Wiek: 723, 14lat
Rasa: Changeling
Klasa: Wojownik
Wygląd: Z wyglądu, (przynajmniej w swojej pierwszej formie), przypomina do złudzenia swojego kuzyna Freezera. Z dużej, biało-fioletowej głowy wyrastają czarne, proste, szpiczaste rogi. Nos jest mały, podobnie usta. Jest niski, przez większość ras byłby zapewne uznany za karła, albo dziecko. Szyja oraz tułów są jasnoróżowe, z wyjątkiem fioletowej płytki na środku brzucha. Natomiast ręce są w ciemniejszym odcieniu różu. Wyjątkiem są przedramiona, które są pokryte naturalnym pancerzem w białym kolorze. Podobnie ma się sprawa z nogami, również mają kolor nieco ciemniejszego różu, z wyjątkiem łydek, które pokryte są białym pancerzem. Największą uwagę jednak przyciąga długi różowy ogon. Cały jest w jednolitym kolorze, ale od nasady do samego czubka pokryty prążkami, przez co przypomina nieco wielką dżdżownicę.
Charakter: Z racji wychowania jest spokojny, opanowany i łagodny. Walka go nie interesuje, a myśl o celowym skrzywdzeniu kogokolwiek do tej pory nigdy nie pojawiła się w jego głowie. Najchętniej resztę życia spędziłby sadząc drzewka Ajisa i pijąc wodę ze swojego ulubionego źródełka.
Lubi wszystkich Nameczan bez wyjątku, ale nie szuka na siłę niczyjego towarzystwa. Nie zawsze wszystko jest idealnie, czasem mali Nameczanie robią mu różne psikusy, albo śmieją się z jego wyglądu, głównie ogona. Nie przejmuje się tym jednak, a przynajmniej nie bardzo.
Raz w życiu poczuł jednak coś dziwnego. Wzrastające w nim dziwne uczucie, którego nie rozumiał. Było to wtedy, kiedy podczas snu jeden z dzieciaków położył mu na twarzy żabę. Murishippo bardzo nie lubi żab. Są ohydne, toteż gdy poczuł na twarzy płaza, a potem zobaczył plecy małego śmiejącego się Nameczanina, który uciekał do swoich kolegów poczuł coś dziwnego. Nie chciałby oczywiście zrobić za to dziecku krzywdy, ale... To uczucie nakazywało coś zrobić. Nie rozumiał jednak co...
Historia: W 723 roku imperium Colda dynamicznie się rozrastało. Co za tym idzie rozrastała się też armia. Na początku podboju trzon armii stanowiły Demony Mrozu z samym Coldem na czele. Z czasem jednak coraz więcej było wojowników z podbitych planet. Machina podboju sama się napędzała. Demony Mrozu, poza oczywiście Coldem i jego synami powoli traciły swoją pozycję. Było ich zwyczajnie zbyt mało, żeby stanowili poważną siłę militarną. Wciąż większość zajmowała ważne stanowiska, a inne rasy winny uznawać ich wyższość, ale wraz ze wzrostem imperium ich pozycja słabła.
Nie wszyscy to dostrzegali, niewielu chciało coś z tym zrobić. Frigit, brat Colda był właśnie jednym z tych niewielu. Nie podobało mu się, że Cold staje się imperatorem w takim samym stopniu dla podbitych jak i dla samych Demonów Mrozu. Coraz większy procent jego dworu zaczynali stanowić przedstawiciele ras podbitych, a w coraz mniejszym stopniu inne Demony Mrozu.
Frigit miał koncepcję jak to zmienić. Chciał, żeby Demony Mrozu stały się ponownie, prawdziwą elitą imperium. Żeby każdy Demon Mrozu był dowódcą, a podbite rasy mogły służyć jedynie jako podwładni.
Zdawał sobie jednak sprawę, że do tego potrzeba siły. Demony Mrozu musiały się stać znacznie silniejsze niż jakakolwiek podbita rasa. Tylko wtedy będą wstanie dowodzić i tylko wtedy będą wstanie umocnić swoją pozycję w imperium.
Sam do tej pory był generałem opracowującym plany podbicia poszczególnych planet. Odnosił na tym polu zresztą spore sukcesy. Kilka razy, dzięki akcji przeprowadzonej z chirurgiczną precyzją cała planeta wpadała w ręce Imperium praktycznie bez walki. Raz dzięki szybkiej i niespodziewanej akcji siły specjalne porwały Króla, władcę absolutnego, który decydował o wszystkim, który to w obawie o swoje życie podpisał bezwarunkową kapitulację. Innym razem w podobnej akcji przechwycono rodzinę genialnego naukowca, który zbudował wspaniały system obronny planety. Wystarczyło dać prosty wybór, wyłączenie systemów obronnych, albo śmierć całej rodziny i kolejna planeta opanowana bez walki.
Mimo takich sukcesów Frigit rozumiał, że ostatecznie najważniejsza jest siła. Zwłaszcza, że o ile z Coldem jeszcze mógł się dogadać o tyle z jego potomstwem sprawa mogła wyglądać inaczej...
Postanowił więc zacząć walczyć w pierwszym szeregu, razem ze zwykłymi żołnierzami, pewny że dzięki doskonałości ciała i umysłu właściwej tylko jego rasie szybko stanie się znacznie silniejszy niż przedstawiciel jakiejkolwiek innej rasy.
Niestety, już na samym początku wywiad zawalił sprawę. Planeta, która miała być łatwa do podboju okazała się doskonale broniona. Rasa ją zamieszkująca była nie tylko znacznie silniejsza niż się spodziewano, ale też miała doskonałą technologie, a dowódcy znali się na swojej robocie.
Armia inwazyjna Imperium została szybko okrążona, łączność odcięta, a każdy statek, który próbował odlecieć był zestrzeliwany. Armia Colda była co prawda lepiej wyszkolona, a jednostki silniejsze, ale nie mogła liczyć na żadne posiłki, a przewaga liczebna przeciwnika była przytłaczająca.
Gdyby tylko wywiad spisał się lepiej... Gdyby zamiast zwykłej armii był chociaż jeden przedstawiciel oddziałów specjalnych... Przeciwnik wcale nie był aż tak silny. Po prostu wysłana armia była za słaba.
Być może Frigit byłby wstanie zmienić wynik tej bitwy, zwłaszcza, że szybko rósł w siłę dzięki ciągłym walkom. Niestety przyszedł czas, żeby i on złożył jajo i doczekał się potomka. Proces wydawania na świat syna dodatkowo go osłabił.
Kiedy jajo było już złożone wynik bitwy wydawał się przesądzony. Prawie cała armia Colda była wybita. Frigit miał przez chwilę nadzieje, że może Imperium dowie się o ich problemach, wyśle silniejszą armię i odmieni losy bitwy.
Im bliżej był jednak przeciwnik tym mniejszą miał nadzieję.
Szansa na ocalenie wydawała się niewielka. Postanowił więc uratować przynajmniej swoje jajo. Załadował je do małej kapsuły, zabezpieczył najlepiej jak umiał i udał się na wciąż bronione ostatnie lądowisko. Wpisał współrzędne NO 79.
Oczywiście, samo wysłanie statku nie mogło załatwić sprawy. Zostałby zestrzelony przez pociski ki, pociski z dział, albo rakiety. Frigit musiał więc go osłaniać. Postanowił też wysłać kilka pustych kapsuł. One miały jedynie odciągnąć ogień nieprzyjaciela.
Statek wystartował, kilku wojowników natychmiast wystrzeliło, żeby go strącić. Frigit wyrzucał z siebie cała masę pocisków KI, żeby przechwycić wszystko co leciało w stronę statku.
Początkowo się udawało, wszystko wybuchało nim dosięgło statku. Nic nie zostało strącone.
Potem zaczęły strzelać działka przeznaczone do zestrzeliwania statków. Broń znacznie groźniejsza dzięki swojemu zasięgowi i precyzji. Tu było już znacznie trudniej.
Frigit dawał z siebie wszystko, ale i tak, jedna z kapsuł została strącona. Na szczęście nie ta z jajem...
Teraz czekało najtrudniejsze wyzwanie. Rakiety. Były szczególnie groźne, gdyż umiały manewrować w powietrzu. Omijały pociski ki, które wystrzeliwał.
Kapsuły zaczęły spadać jedna po drugiej. Rakiet było zbyt wiele. Frigit leciał za kapsułami i starał się je osłaniać, ale nie był wstanie.
Wreszcie została tylko jedna kapsuła. Była już coraz bliżej wyjścia z atmosfery. Jeśli wzniesie się wyżej, jeśli znajdzie się w kosmosie przyśpieszy gwałtownie i ucieknie rakietom.
Frigit wytężył wszystkie siły, jeszcze, trochę, jeszcze trochę. Wybuch, zbyt blisko. Podmuch pchnął kapsułę w bok, wyraźnie zmieniając jej trajektorię. Czy była poważnie uszkodzona?
To wydawało się bez znaczenia. Przegrał. Był pewien, że zmiana trajektorii jest zbyt poważna, nawet jeśli kapsuła wyleci w kosmos to będzie krążyć wokoło planety niczym satelita.
Co z nim? Czy powinien uciec w kosmos? Jego ludzie nie mogli, ale on tak. Nie musiał oddychać. Ale czy powinien zostawić swoich ludzi? Dowódca nie powinien tak postępować... Co zrobić?
Mylił się co do kapsuły. Faktycznie trajektoria została zmieniona, komputer pokładowy uległ uszkodzeniu, a kapsuła się rozszczelniła. Niemniej statek był wstanie lecieć, a brak tlenu, który zabiłby praktycznie każdy żywy organizm nie miał wpływu na jajo.
Po długiej podróży statek wylądował na niebiesko-zielonej planecie. Nie była to jednak NO 79...
Nameczanie nie wiedzieli co zrobić ze znalezionym jajem. Nie wiedzieli do kogo należy. Część wskazywała na podobieństwa względem jaj Nameczan. Inni wskazywali na istotne różnice.
Kiedy wreszcie ustalono, że jest to raczej jajo innej rasy pojawiło się inne kolejne pytanie. Część chciała je zabrać. Niektórzy chcieli je zniszczyć. Większość była jednak za tym, żeby zabrać je do Guru. To on powinien zdecydować. Tak też się stało.
Guru długo milczał, po czym oświadczył, że należy poczekać i zobaczyć jakie stworzenie wykluje się z jaja.
Nameczanie nie musieli na to długo czekać. Wkrótce z jaja wykluł się mały, różowy stworek. Zamiast czułek miał różki. To dobitnie świadczyło, że nie jest Nameczaninem. Znów pojawiło się pytanie co z nim zrobić?
Część była za tym, żeby go gdzieś zostawić. Kilku wolałoby dla bezpieczeństwa zabić stworka. Kto wie co z niego wyrośnie? Nikt jednak nie powiedział tego głośno. Zniszczenia jaja nie było tym samym co zabicie już wyklutego stworzenia...
Ostatnie słowo oczywiście należało do Guru. Ten, może na swoją zgubę, a może widząc więcej niż reszta Nameczan postanowił wychować stworzonko. Nie można podjąć żadnej pochopnej decyzji zanim się nie okaże czy stworzenie to jest złe, czy dobre.
Moori zabrał stworka do swojej wioski i to głównie on zajął się jego wychowaniem.
Nazwano go Murishippo. Rósł szybko i budził wśród ogółu Nameczan mieszane uczucia. Z jednej strony był grzeczny i spokojny. Walka go nie interesowała, za to chętnie pomagał we wszelkich pracach w polu. Z drugiej jednak strony rósł szybko, tak jak Nameczańscy wojownicy. Do tego prace w polu ujawniły jego wyjątkową siłę.
Oczywiście nie mógł się równać z Nameczńskimi wojownikami, ale był jednak zdecydowanie silniejszy niż ci, którzy zajmowali się rolnictwem i uzdrawianiem. A to wszystko bez żadnego treningu...
Na sugestię, żeby rozpoczął treningi zawsze odpowiadał, że to go nie interesuje. Jest szczęśliwy kiedy pomaga w polu, a bicie się z kimkolwiek nie wydaje mu się niczym fajnym.
Pewnego dnia przyszedł do niego Naraka i próbował namówić go do treningów. Robił to jednak w nieco dziwny sposób. Jakby chciał, żeby Murishippo zaczął trenować tylko po to, żeby zrobić coś nie tak na treningu. A może tak mu się tylko zdawało...
Czasem wydawało mu się, że niektórzy Nameczanie go nie lubią. Może to przez to, że wyglądał inaczej? Ale Guru powiedział, że to nie ma znaczenia. Każdy jest trochę inny, a on jest inny trochę bardziej i nie ma w tym nic złego. A skoro Guru tak powiedział, to tak musi być...
Naraka chwilowo odpuścił, ale wrócił po kilku dniach z jakimś dziwnym strojem. Oświadczył, że skoro Murishippo nie chce trenować to niech dalej pracuje w polu, ale ubrany w ten strój. Murishippo posłusznie założył strój. Był okropnie ciężki. Czy Naraka go nie lubił i celowo dał mu taki strój, żeby się męczył? Nie, to niemożliwe. Dzieciaki czasem mu dokuczały, ale były to raczej dziecinne żarty. Nikt z dorosłych Nameczan nigdy nie zrobił mu nic złego. Czemu Naraka miałby?
Początkowo poruszanie w tym ciężkim stroju było dużym wyzwaniem. Z czasem jednak Murishippo się do niego przyzwyczaił. Strój dodatkowo pokazał, że rogaty Nameczanin ma w sobie niezwykły potencjał.
Naraka przyszedł do niego po raz trzeci, oświadczył, że Guru chce, żeby podjął trening. Murishippo był tym zdziwiony. Podobnie jak zmianą jaka zaszła w twarzy Naraki. Teraz patrzył na niego z zaciekawieniem. Jakby efekty treningów były jakąś zagadką, której rozwiązania był ciekaw. Ale co mogło być w tym zagadkowego? Wielu Nameczan trenowało i wszystko przebiegało podobnie. Czemu z nim miałoby być inaczej?
Niemniej, skoro Guru tak sobie życzył, to Murishippo nie potrafił odmówić. Zgodził się trenować. Na początku mógł to robić sam, tak jak chciał, co bardzo mu się podobało. Niemniej miał dziwne wrażenie, że ktoś będzie obserwował jego poczynania...
Techniki startowe:
-Ki Blast
-Flight
-Ki Attack
Planeta/Miejsce zamieszkania: Namek
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach